Eric Abidal wzniósł czwarty Puchar Europy zdobyty przez FC Barcelonę!!!
Brak mi słów. Naprawdę brak mi słów... Z Barceloną jestem od sezonu
1999/2000, widziałem wiele meczów fenomenalnych, meczów, których nie
zapomnę do końca życia. Wiedziałem, że ten zespół stać na rzeczy
niemożliwe. Niemożliwe... dziś naprawdę zrozumiałem, że to słowo do
Wielkiej Barcelony po prostu nie pasuje. Dziękujmy Bogu, że jesteśmy
Culés, Barcelonie, Wielkiej Barcelonie podziękujmy za to, że po prostu
istnieje. Barça dziś była Wielka, Jedyna i Niepowtarzalna. Rywalem
podobno był niejaki Manchester, dziś mieli przyjemność z bliska
obserwować największy zespół w historii futbolu. Dziś nie było aktorstwa
i kontrowersji, dziś zwyciężył futbol wyjątkowy, futbol nieosiągalny
dla innych. Zwyciężył zespół wspaniały, zespół, który będzie pamiętał
cały świat. Duma Katalonii zagrała piłkę o jakiej United i inni mogą
tylko pomarzyć. Wszak za marzenia nie karzą...
Początek meczu był nerwowy z obu stron, zarówno Blaugrana jak i United
rozpoczęli spokojnie, nie rzucając się od razu do ataków. Pierwsze ładne
akcje były wytworem anglików, którzy chyba jako pierwsi opanowali
emocje. Przewaga Manchesteru nie przekładała się jednak na zagrożenie
bramki Víctora Valdésa. Z czasem inicjatywę zaczęła przejmować
Barcelona. Katalończycy pierwszą dogodną sytuację do zdobycia bramki
mieli w 15. minucie spotkania. Po dwójkowej akcji Messiego z Villą, na
bramkę Van der Sara uderzał Pedro, niestety niecelnie. Kilka chwil
później bramce Holendra zagrażał Villa jednak i jego uderzenie nie
trafiło w świątynię portero United.
Podopieczni Guardiuoli po dłuższej dominacji dopięli swego w
27.
minucie pojedynku, kiedy to wspaniałym podaniem do Pedro popisał się
Xavi, a urodzony na Teneryfie skrzydłowy z zimną krwią rasowego snajpera
umieścił piłkę w siatce doprowadzając do szału licznie zgromadzonych na
Wembley Culés.
Po stracie gola obudzili się Rooney i spółka, którzy
nieco śmielej przystąpili do ataków. Efektem była bramka zdobyta
w
34.
minucie właśnie przez wyżej wspomnianego Rooneya, który ładnym strzałem
trafił do siatki. Powtórki pokazały jednak, iż Ryan Giggs, który
asystował przy bramce Anglika był na pozycji spalonej, czego niestety
nie zauważył arbiter liniowy.
Barça niczym rozwścieczony byk ruszyła na rywali, chcąc jak najszybciej
odzyskać zasłużone prowadzenie. W 40. minucie ładnie z daleka uderzał
Andrés Iniesta, ale ze strzałem ‘Bladego' bez problemów poradził sobie
Van der Sar. Jeszcze przed przerwą Mistrzowie Hiszpanii mieli okazję do
objęcia prowadzenia, ale doskonałą sytuację zmarnował David Villa, który
z kilku metrów chciał odgrywać do wbiegającego na piąty metr Leo
Messiego. Pierwsza połowa zakończyła się remisem 1:1, jednak to
bordowo-granatowi byli drużyną znacznie lepszą. U zawodników Pepa widać
było głód gry, wielką agresję, pressing i walkę o każdą piłkę. Druga
część gry zapowiadała się niezwykle interesująco...
Na drugą połową znacznie bardziej zmobilizowani wyszli Katalończycy,
którzy zepchnęli swoich rywali do głębokiej defensywy. Barcelońska
tiki-taka w 51. minucie doprowadziła do doskonałej sytuacji strzeleckiej
Daniego Alvesa. Andrés Iniesta wspaniałym podaniem podał na wolne pole
do brazylijskiej torpedy, jednak były gracz Sevilli w sytuacji sam na
sam nie zdołał pokonać Van der Sara. Dobitka Iniesty została zablokowana
przez Ferdinanda. To był Wielki początek Wielkiej Barcelony.
W 54. minucie Duma Katalonii była już bezlitosna. Wszędobylski
Iniesta, dograł przed pole karne do Messiego, a ten z sobie tylko znaną
łatwością uwolnił się z pod opieki rywali, uderzył zza pola karnego i
było 2:1. Barça po objęciu prowadzenia dążyła do zdobycia kolejnych
bramek i upokorzenia bezradnego tego dnia Manchesteru. W 64. minucie
zawodnicy najlepszego zespołu świata fantastycznie rozklepali mistrza
Anglii, jednak w decydującym momencie przedobrzył Messi, który
holenderskiego bramkarza Manchesteru chciał pokonać piętą. Chwilę
później świetnym uderzeniem z około 25 metrów popisał się Iniesta, ale
fantastycznie interweniował Van der Sar.
W 69. minucie było już po meczu.
Cudownego gola zdobył David Villa i jasnym stało się, iż zwycięstwo w wielkim finale Barcelona już nie odda.
Nie z tak nieziemską grą... W przedmeczowej zapowiedzi pisałem o
analogii łączącej ‘El Guaje' z Samuelem Eto'o. Dwa lata temu wspaniały
Kameruńczyk był w podobnej sytuacji do Asturyjczyka. Zawodził pod koniec
ligowego sezonu, ale w najważniejszym meczu spisał się fantastycznie.
Dziś z Villą było identycznie. W 69. minucie zdobył przepięknego gola,
który zabił United.
Pomimo zdobycia trzeciego gola, Barça nie oddała inicjatywy rywalom i
nadal atakowała bramkę Manchesteru. Gra Messiego i spółki wyglądała
niesamowicie. Lekkość z jaką kolejne podania między sobą wymieniali
bordowo-granatowi ciężko opisać słowami. Ostatnimi czasy wiele
naczytaliśmy się o dominacji angielskiego futbolu, o wielkości Premier
League. Dzisiejszego wieczora Barça udowodniła, iż osiągnęła poziom,
który jest nieosiągalny dla innych. Dominacja Premier League? Nie
bądźcie śmieszni. Arsenal w rewanżowym meczu przeciwko Barcelonie nie
oddał żadnego celnego strzału. Manchester w wielkim finale oddał... ze
spalonego. Nie napiszę nic więcej stronę sfrustrowanych i
zakompleksionych kibiców Manchesteru, Chelsea i Arsenalu, nie będę
zniżał się do Waszego poziomu. To my mamy najwspanialszych piłkarzach
świata czy tego chcecie, czy nie. Do końca meczu nic ciekawego się już
nie wydarzyło, Barça po raz czwarty w historii klubu zwyciężyła
niezwykle prestiżową Ligę Mistrzów.
Po kilkunastu minutach chóralnych śpiewów i wielkiej radości, katalońscy
bohaterowie wspięli się po schodach legendarnego Wembley po to, co im
się po prostu należało. Pucharu Europy ku górze nie wniósł jednak ani
Carles Puyol ani Xavi Hernández. Zrobił to największy bohater i
największy zwycięzca obecnego sezonu - Éric Abidal. Nie tak dawno wygrał
najważniejszy mecz swojego życia, dziś jako pierwszy uniósł ku górze
srebrne trofeum o którym wszyscy marzyliśmy. Barça znów sięgnęła nieba.
Nieba do którego nikt inny nie ma dostępu. Tym razem obyło się bez
niepotrzebnych kontrowersji, tym razem dominacja wspaniałego zespołu
Guardioli była niepodważalna. Piłkarscy bogowie naprawdę istnieją. Dla
Barçy nie ma rzeczy niemożliwych, niemożliwe jest zbliżenie się do
poziomu na jakim obecnie jest Barcelona.
Oglądając taki spektakl, jakiego dziś byliśmy świadkami, ciężko uwierzyć
w to, że wojownicy Guardioli są z tej samej planety co my. Na opisanie
futbolu, który obecnie prezentują czasami ciężko znaleźć odpowiednie
słowa. Przed finałem wiele było gorszących opinii, imię Barcelony
zostało poważnie nadszarpnięte, ale dziś po raz kolejny Xavi i spółka
udowodnili, że futbol przez nich prezentowany jest po prostu
nieskazitelny, iście fenomenalny. Rooney i jego koledzy byli dziś
najszczęśliwszymi fanami tego wspaniałego widowiska. Zupełnie za darmo, z
najbliższej możliwej odległości obserwowali piłkarskich bogów, o
których przez lata będzie mówił cały świat. Barça ów świat zdobyła, w
stylu nieprawdopodobnym. Znów zdobyli szczyt. Dani Alves przed finałem
mówił, iż futbol pamięta tylko zwycięzców. Barçę będzie się pamiętało
nie tylko ze względu na jej sukcesy, ale przede wszystkim ze względu na
jedyny i niepowtarzalny styl gry, za wierność filozofii, której od
najmłodszych lat uczono w La Masisi. Panie i Panowie, pisałem to już
wcześniej, ale napiszę po raz kolejny. Jesteśmy świadkami największej
Barçy w jej wspaniałej historii. Bądźmy z tego dumni, dziś, jutro, już
na zawsze. Jesteśmy najlepsi! Visca el Barça y Visca Catalunya!
Barcelona: Valdés, Alves, Piqué, Mascherano, Abidal, Sergio, Xavi, Iniesta, Pedro, Messi, Villa.
Rezerwowi: Oier, Puyol, Keita, Adriano, Thiago, Afellay, Bojan
Man Utd: Van der Sar, Fabio, Ferdinand, Vidic, Evra, Valencia, Carrick, Giggs, Park, Rooney, Chicharito.